Rząd Donalda Tuska obiecał, że wszyscy uczniowie gimnazjów dostaną od państwa laptopy, ale z powodu kryzysu w 2009 r. nie dojdzie do realizacji obietnicy. Rumunia jest krajem biedniejszym niż Polska, ale tam od 2004r. systematycznie realizowany jest program włączania społeczeństwa do cyfrowego świata. Każde dziecko w wieku szkolnym otrzymało bon wartości 200 euro i każdego roku pod rumuńskie strzechy trafiało kilkadziesiąt tysięcy nowych komputerów. Po erze agrarnej i przemysłowej mamy teraz erę informacyjną. Podstawą rozwoju pierwszej była praca na roli, drugiej praca w fabryce, a w dobie społeczeństwa informacyjnego podstawą jest komputer. Im lepiej potrafimy z niego korzystać, tym więcej zarabiamy, częściej awansujemy i mamy większe szanse na znalezienie pracy. Jednym słowem komputer to klucz do sukcesu. Jeśli więc go nie ma, jesteśmy skazani na wykluczenie. Dotyczy to szczególnie ludzi biednych i mieszkających na wsi. Projekt rumuński stał się dobrym przykładem, że jak się chce, to można. Kiedy więc komputery spłynęły do domów, podążyli za nimi uczeni, aby zbadać, jak nowoczesna technologia wpływa na zmiany w życiu niedawno wykluczonych jeszcze dzieci.Wnioski były zaskakujące, a jeden był powalający: komputer ogłupia, bo dzieci mające do niego stały dostęp uzyskiwały gorsze oceny z najważniejszych przedmiotów: matematyki i języka ojczystego. Miało być na odwrót. Dlaczego tak się stało. Kiedy sprawdzono zawartość komputerów, 87% zawierało gry komputerowe, a tylko 9% miało zainstalowane podarowane odpowiednie oprogramowanie. Tak więc gry, a nie nauka, wypełniały czas spędzany przed monitorem. Podobny program realizowany był w stanie Północna Karolina w USA. Poszerzony został o szybkie łącze internetowe. A wnioski były podobne. Uczniowie gorzej radzili sobie z matematyką i językiem ojczystym. Konkluzja: komputery szkodzą, gdy trafiają do domów o niskim kapitale kulturowym, czyli do takich, gdzie rodzice są słabo wykształceni i nie potrafią zadbać o dziecko pozostawione samo z komputerem. Komputer to substytut telewizora. Naukowcy amerykańscy odkryli, że jeśli dziecko, które ma komputer, czyta przez półtorej godziny, to osiąga lepsze wyniki w nauce.Nie ma drogi na skróty. Jeśli społeczeństwo informacyjne ma się rozwijać i zapewnić równość szans wszystkim obywatelom, to musi być społeczeństwem książki i komputera, a nie komputera zamiast książki. Nowe technologie w rękach kulturalnych analfabetów mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Tak więc najpierw dużo czytajmy, a później zanurzajmy się w bezmiar Internetu i komputera. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, bo w ławkach zasiadają dziś dzieci, które nie znają świata bez komputerów i Internetu. Z badań prof. Janusza Czapińskiego wynika, że ponad połowa uczniów deklaruje, iż nudzi się w szkole. Przyczyną może być to, że nauczyciele nie zostali przygotowani do uczenia takich dzieci, jakie dzisiaj trafiają do szkolnych ław. Mózgi współczesnych dzieci ukształtowały się pod wpływem nowych technologii. Jak wygląda ich nauka? Ze słuchawkami na uszach w tym samym czasie rozmawiają z przyjaciółmi na czacie, szukają informacji w Wikipedii, piszą esemesy i słuchają muzyki. Są zdolni do robienia kilku rzeczy jednocześnie. Gary Small i Gigi Vorgan, autorzy książki „iBrain”, stwierdzają, iż dzięki intensywnym kontaktom z nowymi technologiami dzisiejsza młodzież jest bardziej kreatywna, potrafi szybko wyszukiwać i selekcjonować informacje, lubi pracować z materiałami graficznymi, ma lepszą wyobraźnię przestrzenną i osiąga lepsze wyniki w testach IQ. To jedna strona medalu. Druga jest taka, że na skutek długiego kontaktu z monitorami dzisiejsza młodzież dużo słabiej rozwinęła kompetencję społeczną. Ma problemy z empatią, nie potrafi odczytywać i interpretować uczuć innych ludzi. Wiąże się to z neuronami lustrzanymi, które rozwijają się tylko poprzez kontakty z innymi ludźmi w realnym świecie. Mózg ludzki uczy się przez cały czas, inaczej nie potrafi. Nieużywane połączenia neuronalne zanikają. Mózg rośnie razem z zadaniami, które mamy wykonać. Im trudniejsze i bardziej złożone, tym więcej nowych połączeń. Trudność w nauczaniu polega na tym, że uczeń nie chce się uczyć tego, co jest w programie, gdyż uważa, że jest mu to niepotrzebne. Jego mózg zupełnie nieświadomie dokonuje selekcji i podejmuje decyzję, co jest mu potrzebne, a co jest nieistotne. Nauczyciel musi znaleźć odpowiednie wyjaśnienie, dlaczego warto i trzeba zająć się określonym zagadnieniem. Człowiek uczy się tylko wtedy, gdy jest aktywny. Szkoła zasypuje dziś uczniów taką ilością faktów, że nie ma czasu na ich przetwarzanie. Nie należy dopisywać do programów nowych zagadnień (choć co 7 lat wiedza się podwaja), bo w takiej sytuacji uczeń tylko udaje, że się uczy. Należy skończyć z przedmiotami w wymiarze jednej godziny tygodniowo, albowiem po pięciu dniach zapominamy 75% informacji. Pierwszym stopniem do zdobywania wiedzy jest ciekawość. Należę do pokolenia, które obowiązkowo na maturze zdawało matematykę. Teraz wraca się do tego samego. Z własnego doświadczenia wiem, że człowiek przeciętnie inteligentny jest w stanie bez problemu to zrobić. Cały czas zastanawiałam się, dlaczego od tego odstąpiono. Który z decydentów tak nienawidził swojego matematyka, że postanowił mu pokazać, co myśli o jego pracy i co potrafi zrobić, aby mu to udowodnić. Niemcy też chcą podnieść znaczenie matematyki we współczesnej edukacji. U nas to obowiązkowy egzamin, a oni zajrzeli do książek do nauczania matematyki krajów, które osiągają wysokie wyniki w jej nauczaniu. I co się okazało? Na przykładzie rozdziału poświęconego dzieleniu pierwiastków: w podręczniku japońskim na jednej stronie jest 76 słów, singapurskim 44, a w niemieckim aż 236 słów. Wniosek: matematykę trzeba tłumaczyć umiejętnie. Wielosłowie, to zbyt dużo informacji, przez co zostaje przekroczona pojemność pamięci operacyjnej. Przejrzyste i proste wyjaśnienia owocują skuteczniejszą edukacją. A dalej nauczanie jest wtedy skuteczne, gdy odwołuje się nie tylko do intelektu, ale również do emocji. Dzięki badaniom mózgu wiemy, że uczniów w nic nie można wyposażyć. W wielu czasopismach poświęconych edukacji znajdziemy artykuły o innowacjach, o metodzie projektu, o rozwijaniu niezależności i twórczości, o roli nowych technologii. A jaka jest nasza rzeczywistość? Formuła dzisiejszych egzaminów pokazuje, że sukcesy w szkole osiągają uczniowie trzymający się schematów. Osławiony klucz preferuje odpowiedzi typowe i banalne. Czy po takiej tresurze młodzi ludzie będą twórczy i innowacyjni, a gospodarka nasza będzie konkurencyjna? Zmianę trzeba by zacząć od naprawy skansenu, jakim jest system kształcenia nauczycieli. Młodzi „techniczni” pytają częściej o przydatność omawianych zagadnień (to sławetne: „A po co mi to?”). Skąd ja to znam. Coś mi się tłucze sprzed dziesiątków lat, kiedy byłam jeszcze studentką: „Tylko to ma prawdziwe znaczenie, co mogę wykorzystać w praktyce”. Co to było? Aha!… Już wiem. To się nazywało…pragmatyzm. Peirce, James, Dewey, Schiller to XIX i XX wiek. Czyżby neopragmatyzm? Ale to już było i co znowu wróciło? A co ma zrobić biedny nauczyciel, który wraz z uczniami ma pracować na komputerze i przeganiać ich od komputera, rozwiązywać testy i negować ich przydatność, być twórczy i tradycyjny. Schizofrenia.
Referat przygotowano na podstawie artykułów Komputer ogłupia (autor Edwin Bendyk), Polityka nr 34(2010) i Szkoła szkodzi na mózg (autor Marzena Żylińska), Polityka nr 36(2010) oraz własnych refleksji.