Opowiadanie Honoraty Raszewskiej

0
1141

Honorata Raszewska, kl. VIII b

       W klasie ósmej jak zwykle panował chaos. Uczniowie zazwyczaj tak się zachowywali, kiedy w klasie nie było jeszcze nauczyciela.

Nagle do pomieszczenia wbiegł Wojtek, jeden z lepszych sportowców w tej szkole, a także ulubieniec dziewczyn. Dlatego tez kiedy wszedł do klasy dziewczyny zamilkły, a chłopcy spojrzeli zdziwieni. Wojtek zawsze był spokojny i tak samo wchodził do klasy. Więc co się stało tym razem?

– Słuchajcie- chłopiec nie trzymał długo kolegów w niepewności-

nauczyciele postanowili urządzić nam zawody sportowe. Mają zamiar zaprosić tych z trójki. Ale my im pokażemy.

– Jakie zawody? Kto postanowił? Kiedy? – takie pytania dobiegały ze wszystkich stron.

– Czy każdy może wziąć udział?- marek nieśmiało podniósł się z ławki i podszedł do kolegi.

– Ty wyrzutku na pewno nie. Ale nie martw się. Może kiedyś zorganizują zawody o haśle

„ Wyrzutku biegnij razem z nami” – Ta odpowiedź, której Markowi udzielił Sławek, bardzo go zabolała. Wiedział, że nie może być doskonały, że nigdy nie będzie tak sprawny, jak pozostali chłopcy ze szkoły. Lecz nigdy nie mógł pogodzić się z tym tak do końca. A przecież żyje z tym od urodzenia. Więc dlaczego kolega z klasy tak go rani?  Nie pierwszy to z resztą raz. Nie potrafił sobie odpowiedzieć  na to pytanie. Ale co gorsza, nie potrafił zrozumieć, dlaczego chce wziąć udział w tych zawodach? Ale czy chce? On tylko zapytał. Jednak teraz bardziej uzmysłowił sobie, jak bardzo jest inny od wszystkich. Kalectwo to najgorsza rzecz jaka może przydarzyć się człowiekowi.

        Sławek, czy ty musisz być tak perfidnie obrzydliwy? – Marta stanęła po stronie Marka.

– A co, bronisz tego „Krzywego” ? Wyobraź sobie jakie pośmiewisko byłoby, gdyby on biegł. Przecież on nie ubiegnie dwudziestu metrów. Jeszcze się biedactwo zasapie.

-Każdy może biec, ale ty Marek przemyśl to porządnie.  Sławek ma rację. To nie jest dwadzieścia metrów, ale trzy kilometry przez las. Marek ty nie dasz rady.

– Niech spróbuje. Przecież to nic złego, jeśli mu się nie uda.

-Tak, tylko że przez Krzywego stracimy dobrą opinię.

Po lekcjach Marek do domu wracał sam. Dla niego droga powrotna ciągnęła się w nieskończoność. Chciał jak najszybciej schować się w swoim pokoju, aby ukryć się przed natrętnymi spojrzeniami ludzi. Jednak od parku do domu dzieliło go jeszcze kilkanaście kilometrów. Nagle na drodze stanął mu Sławek wraz ze swymi nieodłącznymi kolegami: Jarkiem i Witkiem.

-Ej, ty koślawiec, gdzie się tak spieszysz? Chyba nie powiesz, że ćwiczysz chodzenie.

-He, he! – jego towarzysze nie ukrywali niechęci do Marka- Dobrze mu przygadałeś.

-Sławek czy ty kiedykolwiek się ode mnie odczepisz? – głos chłopca był załamany, ale jakoś wykrztusił z siebie te słowa.

-Co się „odczepisz” ? Jeśli ty gnojku wycofasz się i nie pobiegniesz to żyjesz. Jeśli nie, to twoja prawa nóżka jeszcze bardziej się wykrzywi-

-przedrzeźniał kolegę Sławek.   

-To moja sprawa, czy pobiegnę.

-Ale nam wstyd przyniesiesz.

-Może nie przyniosę?!- w głosie Marka pojawiła się nuta ni to pytania, ni to prośby, ni to zapewnienia.

-A co? Masz zamiar pierwsze miejsce zdobyć? Trzymajcie mnie, bo zaraz spadnę.

-Ha, ha. Idziemy Sławek, chyba dobrze mu nagadałeś.

-Macie rację, bo on i tak nie pobiegnie.

– A właśnie, że pobiegnę!-  było to bardziej do siebie niż do Sławka. Chwilę jeszcze patrzył za kolegami. W oczach pojawił mu się wyraz zaciętości.

            Tych kilka dni, których dzieliły uczniów szkoły od zawodów przepełnione były ciągłymi rozmowami, ćwiczeniami i innymi przygotowaniami . marek także ćwiczył, ale indywidualnie. Zajmowało mu to wiele wolnego niegdyś czasu. Ale była to także swego rodzaju rehabilitacja. Bieganie sprawiało mu ogromną trudność, ale on wierzył w to, że przebiegnie. 

Chciał także udowodnić Sławkowie, że nie tylko zdrowi ludzie mają prawo do tego, aby uprawiać sport. On jako kaleka tez mógł pobiec.

I nieważne, że nie wygra, ale ważna jest wiara w siebie. Marek uwierzył we własne możliwości i było mu z tym dużo łatwiej.

            Nadszedł dzień zawodów. Wszyscy uczniowie byli bardzo podekscytowani faktem zbliżających się biegów. Marek także. Wrzeszczcie wybiła dwunasta.

Kiedy na starcie pojawiło się trzydzieści osób, wszyscy umilkli. Tylko z końca boiska dobiegały śmiechy. To Sławek i jego koledzy śmiali się z tego, iż Marek stanął na starcie. Wreszcie zadźwięczał   gwizdek trenera. Okropne zdania dobiegały Marka, kiedy mijał swych wrogów. Jednak rozum nakazywał biec dalej. Więc biegł. Droga ciągnęła się niemiłosiernie. Chłopiec nie miał już sił. Chciał stanąć. Natychmiast oczyma wyobraźni zobaczył kpinę na twarzy Sławka i ten ironiczny uśmieszek. Więc dalej biegł i biegł. Już nic  i nikogo nie widział. Modlił się o metę. Żeby już stanąć. Bolała go chora noga. Na mecie zjawił się dwudziesty dziewiąty. Więc nie był najgorszy. Pierwszy na mecie pojawił się Wojtek i on też zdobył nagrodę.

            Sędziowie na część Marka wygłosili mowę, jakiej jeszcze żaden uczeń nie słyszał. Niektórym łzy stanęły w oczach. Sędziowie nie mogli jednak przyznać Markowi pierwszego miejsca. Byłoby to bowiem nieuczciwe wobec innych zawodników.

Jednak odwaga Marka uzmysłowiła członkom rady pedagogicznej i sędziom, że są jeszcze tacy chłopcy i dziewczęta, którzy nie mogą rywalizować ze zdrowymi uczniami. Marek wykazał się ogromną odwagą. Rada pedagogiczna jednomyślnie zdecydowała, iż powinny odbywać się także zawody dla osób niepełnosprawnych. Tym bardziej, że jest ich wielu.

            Od tamtego pamiętnego dnia zawody dla osób niepełnosprawnych odbywają się regularnie. Są ważnym wydarzeniem i mają duże powodzenie nie tylko uczniów chorych.

            Marek stał się mistrzem w biegach i zdolny jest pobiec o wiele dalej niż trzy kilometry. Ale to wszystko stało się dzięki wierze i zaufaniu jednego chłopca do samego siebie. Bo nikt z nas mu nie pomógł.

            A Sławek? No cóż- po przemówieniu sędziego, zamilkł i milczy do tej pory.