Przemysław Cheba, klasa III b gimn. , 2008 r.„Łowcy skarbów smoczych”

0
1171

Usłyszałem pukanie do drzwi. Był już wieczór, toteż szykowałem się do spania, lecz to mi właśnie przypadł wątpliwy zaszczyt  sprinterskiego biegu do drzwi  i przyjęcie naszego gościa. Okazał się nim wysoki, potężny mężczyzna z obficie rozwiniętym mięśniem piwnym

i włosami sięgającymi ramion. Miał około sześćdziesięciu lat , a twarz pokryta była zarostem. Powitał mnie szerokim uśmiechem i bez zaproszenia przekroczył próg naszego mieszkania.

-Witajcie kochani! Kopę lat!

-Witaj Eustachy. Dawno się nie widzieliśmy- rzekł spokojnie mój ojciec

 i uścisnął mu dłoń.  -Co cię do nas sprowadza?

-O! To ty -zwrócił się do mnie.- Już z siedemnaście lat cię nie widziałem.

-Niemożliwe. Ja jeszcze nie mam szesnastu- mruknąłem.

-Możliwe, możliwe, wtedy się jeszcze nie narodziłeś.

-Chodź, wypijesz herbatę- poprosiła mama.

-Z chęcią. Przy okazji opowiem wam o moich ostatnich zdobyczach…

            Nic więcej nie słyszałem, ponieważ wróciłem do swojego pokoju na wyraźny rozkaz moich rodzicieli.

          Wyjechał około północy. Od razu zapragnąłem dowiedzieć się czegoś więcej o tajemniczym gościu od rodziców, gdyż nie mogłem zmrużyć oka.

-To twój wuj. Eustachy. To mój kuzyn- rzekł tata.

-Dlaczego nic o nim nie wiedziałem?

-On jest trochę inny… Nie od rodziny, ale od wszystkich osób, które znam…

-Nie chcieliśmy, aby miał na Ciebie jakiś negatywny wpływ…

-Aha. Rozumiem.

-Guzik rozumiesz. Jutro przyjedzie po ciebie. Pojedziesz z nim na wakacje. Chciał, aby ktoś pomógł mu w pracy.

-A czym się zajmuje?

-Aaa… Na smoki poluje.

 

-Życzę mu powodzenia. Zawsze chciałem ściąć łeb jakiegoś smoka.

-Nie marudź! Polskę sobie pozwiedzasz!- stanowczo powiedział tata.

          Rano, zgodnie z zapowiedzią, wjechał na nasze podwórko piękny, biały maybach. Ze środka wyszedł wujek. Włosy miał spięte z tyłu, a na sobie miał biały garnitur. Kazał mi wskoczyć  do wozu. Miałem pełnić rolę pilota po tutejszych okolicach. Nie przeszkadzało mi to, ponieważ samochód bardzo mi się spodobał. Miał moherowe pokrowce na siedzeniach,a z głośników płynęły przyjemne dźwięki ciężkiej, heavy- metalowej muzyki.

-Niedługo zapolujemy na pierwszą bestyjkę! Na bazyliszka. Wiesz jak  zabić tego skurczybyka?

-Skąd mogę wiedzieć?

-Ha! Byłem tego pewien!- krzyknął z uczuciem triumfu.-Tak dla jasności, to bazyliszek jest nie smokiem, a ornitoreptylem. Tak jak kuroliszek i kaczybożek.

-Nigdy o tym nie słyszałem.

-A szkoda. Ornitoreptyle giną w wyniku lustracji. To jest podczas dogłębnemu obejrzeniu cech zewnętrznych, a także cech charakteru i dotychczasowych poczynań. Bazyliszek ginie, gdy zobaczy się w lustrze. Prawdopodobnie zabije je sumienie. W latach socjalizmu służyły służbom bezpieki jako wierzchowce. Wiesz, samoloty były wtedy mało popularne. Stąd używanie tego terminu w polityce. Lustruje się tych, którzy bazyliszków dosiadali.

Natomiast politycy Solidarności latali na kaczybożkach.

-Bujasz.

-Jeśli chodzi o bazyliszki to nie kłamałem. Chcesz trochę poprowadzić?

-Jasne – odpowiedziałem.

            Prowadzenie ciężkiego pojazdu z prędkością 180 km\h po krętej, śliskiej

i dziurawej drodze w lesie podczas zmierzchu było skrajnie niebezpieczne,

ale ile sprawiło mi to radości!

Poza tym poznałem nowe, bardzo fajne modlitwy i przekleństwa wypowiadane przez Eustachego podczas każdego ścinania zakrętu.

 

Zapewne chciał, abym się zatrzymał, lecz bał się mej gwałtownej reakcji            i niepomyślnego manewru kierownicą, co mogłoby się skończyć niefortunnie dla nas obu, a uderzenie z taką siłą w drzewo do przyjemnych należeć nie mogło.

W każdym razie przejechaliśmy tak około sto kilometrów w pół godziny. Ponieważ było już całkiem ciemno, a my byliśmy zmęczeni przejażdżką (która widocznie zmieniła wujka na lepszego człowieka), postanowiliśmy urządzić nocleg na pobliskim parkingu w lesie.

        Gdy się obudziłem, jechaliśmy już samochodem. Byłem zapięty pasami. Wielce zaciekawiło mnie, jakim cudem udało się mu wnieść mnie do samochodu, co nie mogło być łatwe, zważywszy na moje gabaryty.

-Jak mnie wniosłeś do samochodu? – wychrypiałem, gdyż gardło me zaschło pod wpływem suchego powietrza w samochodzie, którego nie była w stanie ochłodzić nawet klimatyzacja rekomendowana przez ojca dyrektora.

-Przetoczyłem cię po balach. Tak Egipcjanie transportowali głazy na budowę piramidy. Jesteś głodny?

Pokręciłem głową.

-Wolałbym coś do picia.

-Z tyłu jest bidon. Napij się.

            Muszę powiedzieć, że paląca ciecz znajdująca się w środku obudziła mnie do końca, by nie rzec- oszołomiła. Spowodowała też mój nagły kaszel.

-Uch, cholera, co to?

-A nie! To mój! Twój jest tamten. Ten to wspomagacz. Magiczny eliksir na smoki.

-O mocy czterdziestu procent? Smoki są alkoholikami?

-CZTERDZIESTU? RÓWNE SIEDEMDZIESIĄT!!! SAM DESTYLOWAŁEM!- a po chwili milczenia dodał- Alkoholikami nie są,

 ale są kleptomanami. Zbierają wszystko, co złote.

-A masz jakieś trofeum?

-Trofeum?! To niemalże smocze relikwie! Mam łeb smoka zabitego przez świętego Jerzego i łapę smoka zabitego przez świętego Mikołaja.

 

– Mikołaja ?!

-Biedaczek wpadł pod furgon pełen prezentów. Nie miał szczęścia, bo nasz święty zdążył wypróbować jedną z flaszek wiezioną w worku, aby mieć prawdziwy, czerwony, mikołajowy nos. Smok przeżył, ale niedługo, bo Mikołaj dobił go łomem, żeby biedaczek się nie męczył, nie zważając na to, że był to ostatni przedstawiciel gatunku. Renifery próbowały wyrwać mu  zabójcze narzędzie z rąk, ale nie mogły go chwycić kopytami. Rudolf dostał w nos, aż mu się czerwony zrobił. Gdy usłyszałem o tym incydencie przestałem czerwonego wpuszczać do domu. A wiesz od czego on jest taki czerwony? Podobno jest komun…

-A możesz mi pokazać te relikwie?

-Trzymam je pod siedzeniem. Zobacz sobie.

            Spojrzałem, lecz ujrzałem tylko dwa ochłapy gnijącego mięsa

 i to wystarczająco zniechęciło mnie, co do dalszych i bardziej szczegółowych oględzin, toteż uwierzyłem w ich oryginalność.

-Gdzie właściwie jedziemy? Mówiłeś, że mam cię prowadzić, a nawet raz nie zapytałeś mnie o drogę, tylko prujesz przed siebie.

-Jak to nie? Przecież prowadziłeś furę. To było właśnie wtedy, gdy nie znałem dalszej drogi. Zdałem się na twój instynkt. I tylko dlatego cię nie zatrzymałem. Nie wróżę ci ani kariery, ani przyszłości jako kierowcy. Ale nie martw się.

-WUJEK!!!!! HAMUJ!!!!!!!!- wrzasnąłem, a mój krzyk spowodował natychmiastowe wciśnięcie hamulca przez mego wujka.

      -Co? Ach tak. Nie zauważyłem drogowskazu „uwaga smoki”. A może go nie było?- zamyślił się.

 –W każdym bądź razie to właśnie gatunek  chrapis anorepthicus czyli potocznie mówiąc smok chudy. Szkoda, że mnie wystraszyłeś. Zabilibyśmy go samochodem, a tak trzeba z nim walczyć konwencjonalnie. Zresztą…. Wiesz ile kosztują blachy do maybacha? Trzeba byłoby zabić tuzin takich chuderlaków. Wysiadamy.

            I wysiedliśmy. I ujął w spracowaną dłoń Eustachy gazrurkę  żeliwną…

-Chcesz go zaszlachtować stalową rurką?

-Stalową ? Stalowa jest przeznaczona na ludzi, to znaczy… Na dresiarzy, jak mnie napadną. Albo polityków, jak jakiegoś spotkam- zarechotał parszywie pogrążając się w marzeniach

 Na smoki jest rurka żeliwna! Poza tym można go unicestwić krucyfiksem.

            Podeszliśmy do sterty liści, za którą ukrył się smok, co było głupim pomysłem, ze względu na to, że smok miał co najmniej piętnaście metrów wysokości, a kupka liści najwyżej pół.

-Stawaj do walki przebrzydły gadzie! Twoja posoka zachlapie mój wielebny wóz, a mój czcigodny giermek poniesie twój łeb po okolicznych grodach i siołach!- A mnie aż duma podniosła na duchu, że ktoś z naszej rodziny potrafi tak ładnie przemawiać…

-Och, nie! To Eustachy waleczny niezwyciężonym zwany! Już po mnie!- smok zbladł i z koloru soczystozielonego zmienił barwę na szarą niczym piach.

            Wujek wyjął wielki, mosiężny krucyfiks i wypowiedział kilka słów w smoczym języku, których nie mogłem zrozumieć i zapamiętać.

-Hahahahaha! Krucyfiksem mnie nie pokonasz! Jestem smoczym ateistą!

Nic na mnie nie masz!- roześmiał się smok i nabrał swoich naturalnych kolorów.

-Nie, to nie. Będę cię naparzał gazrurką tak długo, aż zdechniesz- i rzucił

się w wir walki.

            Walka była długa i zacięta. Smok był nieprawdopodobnie zwinny

 i szybki. Eustachy machał swym orężem siejąc dookoła zniszczenie. Potwór jednak unikał ciosów niczym zawodowy szermierz, co musiało by trudne, bo był bardzo wysoki. W końcu naostrzona na brzegu rurka zahaczyła smoka o tętnicę udową. Trysnęła krew ochlapując twarz smok nachylił się, a wujek natomiast wykorzystał okazję i kopnął go w kroczę. Smok zaryczał, przeklął nas do dziewiątego pokolenia wstecz, lecz nie dokończył bo zaraz oberwał rurką

w płat potyliczny.

-Urżnij łeb, zedrzyj skórę, wybij zęby, wyrwij pazury i wydłub oczy. Przydadzą się na sprzedaż. Aha! I utnij ogon. Zjemy coś. Jest bardzo smaczny. A teraz giermku ruszamy dalej, ku chwale naszej ojczyzny!

          

-Jasne, idziemy.

            Zarzuciłem sobie rurę przez ramię i ruszyłem ochoczo do samochodu, aby wyruszyć ku nowej przygodzie. Zrezygnowałem ze szkoły. Bycie Łowcą Smoków jest bardziej opłacalne.